Przez
paragwaj
Cześć. Mam "drobny" problem.
Jedno z moich pól kukurydzy graniczy z łąkami sąsiada. Układ jest taki - długie pole z kukurydzą, następnie jego łąki - pas o szerokości ~65m, potem droga powiatowa - szerokość ~10m i zaraz za nią ogrodzone pastwisko sąsiada. Na pastwisko gość ma widok z okna z domu - małe pastwisko ze stawem, między nim a domem jest jedynie ogród.
Facet ma 9 krów, które wypuszcza na pastwisko. Często pasą się też na tych łąkach po drugiej stronie drogi. Ale nie jest to tu ważne. Dzisiaj, po raz kolejny w ciągu ostatnich bodaj 2 tygodni krowy gospodarza wlazły mi w kukurydzę. Ta ostatnia na tamtym polu jest dość słaba - miała mało wody, ale nie jest najgorzej. Krowy uciekają z tego pastwiska, przechodzą przez drogę, przechodzą przez łąki swojego pana i dają się do mojej kukurydzy.
Pierwszy raz (o którym nam wiadomo, bo nie wiem czy nie było też czasami tak że wlazły i nic nie wiedzieliśmy, a gospodarz je sobie wieczorem sam, po cichu zgonił) był ok. 2 tygodni temu - mama jadąca po paliwo na stację przejeżdżała obok pola i zauważyła, że one sobie buszują w kukurydzy. Wjechała do gościa na plac, dzwoniła, trąbiła i nic. Zadzwoniła ojcu, ojciec chwilę poczekał aż przyjadę trzydziestką i nią pojechaliśmy. Pole (miejsce "akcji") jest oddalone 1km od naszego gospodarstwa - właściciel zwierząt pojawił się po tym, jak tam dojechaliśmy, wywaliliśmy krowy, przeszukaliśmy pole (nie wiedząc ile ich dokładnie ma) i przegoniliśmy na podwórko sąsiada.
10 dni wcześniej po mszy (kościół oddalony o 200 metrów od pastwiska, zaraz przy nim droga wojewódzka) ojciec wraz z paroma znajomymi rolnikami, którzy też byli w kościele gonił krowy, które już prawie były przy tej drodze wojewódzkiej.
Dzisiaj przyszła starsza sąsiadka, która właśnie przyjechała na rowerze z kościoła (czyli - nie jest demonem szybkości) i powiedziała, że mamy krowy w kukurydzy. Znowu szybka akcja, każdy wierze kija w rękę, wsiadamy w auto i jedziemy na pole, wyganiamy krowy. I znowu - gospodarz pojawił się dopiero, kiedy krowy pojawiły się koło jego beli z sianokiszonką.
Powiedzcie mi, co można z takim kretynem zrobić? Wybaczcie określenie, ale sposób, w jaki facet podchodzi do tego uniemożliwia mi nazwanie go inaczej. Chodzi mi raczej o środki zgodne z prawem, bo zdaję sobie sprawę z tego, że czasami jedynie porządny łomot może (ale nie musi) przemówić do rozsądku. Nie wiem, czy jest jakaś szansa na np. zgłoszenie go do agencji czy nawet do TOZ ze względu na to, że nie kontroluje swoich zwierząt?